Jesteśmy małżeństwem, które z każdego punktu widzenia nie powinno mieć problemów z zajściem w ciążę. Jesteśmy młodzi, nawet nie jesteśmy blisko „granicy ryzyka”, w Naszej rodzinie nigdy nikt nie miał takich problemów, większość badań wyszła w porządku… a nawet te, co wyszły kiepsko na tle innych, dobrych wyników, nie były brane pod uwagę. Na koniec tego wszystkiego mamy córkę – co prawda z „młodzieńczych lat”- jest już nastolatką, ma innego ojca biologicznego. 

Znamy się od zawsze… ale od kiedy byliśmy razem, zawsze wiedzieliśmy, że chcemy mieć dziecko – taką naszą, malutką wspólną część, która prócz ogromnej miłości, jaką siebie darzymy, będzie nas wiązać do końca życia! 

Minął rok odkąd zaczęliśmy starać się o dziecko. Z każdym kolejnym miesiącem, gdy się nie udawało byliśmy coraz bardziej zdezorientowani, nie mogę nawet powiedzieć, że zmartwieni, bo człowiek zawsze myśli, że „jego to nie dotyczy, jemu się to nie przydarzy – innym tak, mnie nie!”. 

W końcu podjęliśmy decyzję, że trzeba się zbadać. Ja poszłam do ginekologa, który zalecił dobre wino… ale już próbowałam i śmiało mogę powiedzieć, że wino nie działa, a wręcz zaczynam czuć, że piję go za dużo. 

Mąż zrobił podstawowe badania nasienia. I zaczęło się. Po wyniki pojechałam ja – otworzyłam kopertę, oczom nie wierzyłam co widzę – wyniki wydawały się bardzo złe! Świat się zawalił. Wszystkie problemy, którymi zaprzątałam sobie głowę, nagle stały się malutkie, niewidoczne. Nie wiedziałam, jak to powiedzieć mężowi – pierwszy raz w życiu nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. To chyba było jedno z dwóch najgorszych uczuć, jakie czułam w życiu. 

On był załamany, nigdy go takiego nie widziałam. Najgorsza w tym wszystkim była niewiedza. 

Szczęście w nieszczęściu trafiliśmy od razu do wspaniałej i mądrej Pani Doktor – naszego Anioła! 

Nigdy nawet nie myślałam, że można taką sympatia darzyć swojego lekarza – chyba najważniejsza w tym wszystkim była ta relacja między nami i to, że ufamy jej bezgranicznie! 

Pracowała w klinice zajmującej się bezpłodnością. Skierowała nas od razu na szereg badań, które w ogólnym rozliczeniu wyszły dobrze. 

„Wyniki nasienia da się poprawić” – tak wiec problem nagle stał się nieduży. 

Zaczęliśmy z dobrą myślą od stymulacji, nie było to przyjemne, ale było do przeżycia. Myślę, że ekscytacja całą sytuacją i myślą, że teraz „na pewno się uda” maskowała wszystkie dolegliwości. 

Jeden, drugi, trzeci raz próbowaliśmy… wyjeżdżaliśmy na krótkie wypady, na długie wakacje, piliśmy wino… NIC! 

Wiecznie słyszeliśmy, że się za bardzo przejmujemy, za dużo myślimy, albo za bardzo chcemy, ale jak mamy nie chcieć ?? Skoro chcemy??!! Skoro pragniemy tego jak niczego innego??!! Zresztą, przecież na początku człowiek nie podchodził do tego z takim stresem, a tez się nie udawało.

Pewnego razu na wizycie Pani Doktor zapytała, czy myśleliśmy kiedyś o in vitro. Już nie pamiętam wtedy, czy coś w ogóle odpowiedziałam, bo znowu miałam myśli „Ja?? My?? Przecież takie rzeczy dotykają innych, nie nas? w ogóle to takie rzeczy dzieją się tylko w filmach!”. 

Gdy wracałam po raz kolejny autostradą myślałam nad propozycją. 

Wieczorem odważyłam się podjąć rozmowę z mężem… ustaliliśmy, że spróbujemy raz zabiegu inseminacji, a jak się nie uda, to wtedy podejdziemy do in vitro. Cała ta sytuacja kosztowała nas nie tylko mnóstwo pieniędzy, ale przede wszystkim zdrowia psychicznego i naszych relacji, relacji z naszymi bliskimi, bo w tym czasie odsunęliśmy się od wszystkich, zamknęliśmy w swoim świecie, bo nikt nas nie rozumiał, każdy miał swoje cenne, złote rady. 

Normalnie jesteśmy bardzo otwartymi ludźmi, uwielbiającymi towarzystwo, zabawę, ponadto ja jestem osobą, która jak już coś sobie wymyśli, to tak musi być, a najlepiej żeby to było na wczoraj. Wiec ta sytuacja przytłoczyła mnie jeszcze bardziej, bo to wszystko wymagało czasu! Na domiar tego wszystkiego przytoczyła się jeszcze jakaś infekcja i znowu się wszystko przesunęło. 

Przed nami stał kolejny szereg badań – ostatnim było sprawdzenie drożności jajowodów – dla mnie bardzo nieprzyjemne badanie, okropny ból, na który nie byłam przygotowana, ale przetrwałam! Najważniejsze, że kolejny krok za nami! 

W końcu przyszedł dzień inseminacji… mąż zreperował swoje nasienie, ja też byłam świetnie przygotowana – teraz to już nie ma innej możliwości, musi się udać! Wszystko było świetnie… do czasu, aż nie poszłam na badanie beta HCG, które wyraźnie pokazało, że i tym razem się nie udało. 

Zawsze chciałam zobaczyć na teście „dwie kreski”, nigdy mi się nie udało. Szczerze mówiąc tyle razy widziałam jedną kreskę, myślałam, że to już jakieś fatum – zresztą tym razem miało się udać! Na badaniu laboratoryjnym wyszło 0. 

Czas leciał… dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest w ciąży. Nie umiałam się cieszyć, chociaż bardzo chciałam. Ale przytuliła mnie, wiem, że ona też się bała jak zareaguje, rozumiała mnie i to chyba sprawiło, że mimo wszystko jej nie zazdrościłam.

Przyszedł czas in vitro. Długo wyczekany.

Natłok myśli. Co będzie jak wszystkie komórki uda się zapłodnić? Będziemy mieć 7 dzieci? Oddamy do banku zarodków? Czy to na pewno dobra decyzja? Może wcale nie musimy tego robić? Może to nasza kolejna fanaberia? A jak się nie zdecydujemy i będziemy się starać do końca naszego życia? 

…Okazało się, że przerwały tylko 3 zarodki…

Cały proces przygotowania do in vitro nie był dla nas taki straszny, jak niektórzy opisują. Hormony, zastrzyki, leki. Jakoś żyliśmy tym wszystkim, świadomością, że jesteśmy coraz bliżej naszego szczęścia. Niczym było złe samopoczucie przy szczęściu jakie nas czeka. Nie lubimy użalać się nad sobą, tym bardziej, że robiliśmy to na własne życzenie. 

Jednak okazało się, że jestem trochę przestymulowana. Znowu coś nie tak. Byliśmy już wykończeni tym wszystkim, na dodatek wiedziałam, że jak nie teraz to dopiero za pół roku, ponieważ byłam odpowiedzialna w pracy za wiele ważnych rzeczy. Wiem, że w tym momencie liczyło się tylko to! Ale to wszystko nie jest takie proste… trzeba odpowiadać za to co się robi, inni ludzie też liczą na Ciebie! Jesteś dla nich ważny! Na dodatek trzeba mieć pieniądze na leczenie. 

Wyszłam z gabinetu z myślą, że znowu się nie udało, znowu musimy czekać. Wracałam wtedy do domu w radiu leciał utwór Ani Dąbrowskiej „Z Tobą nie umiem wygrać” – już zawsze będzie mi się kojarzył z wielkim rozczarowaniem, bezradnością i łzami na policzkach. Mimo to go uwielbiam, bo w tym momencie dostałam też telefon, że jednak transfer dojdzie do skutku.

Dzień transferu… szczęśliwi! Nic nam nie było w stanie zepsuć tego dnia!

Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Najpierw nie mogłam spać. Czytałam różne fora, chyba na każdym byłam z 10 razy. Próbowałam odciągnąć myśli, oglądałam w nocy seriale, naprzemiennie biorąc do ręki telefon i czytając, jakie są pierwsze objawy ciąży, doszukując się ich na siłę w sobie. Mój mąż był załamany, jak widział co się dzieje. Wiem, że się strasznie o to wszystko martwił, ale ja nie potrafiłam zapanować nad tym. 

Tydzień po transferze dostałam bardzo wysokiego ciśnienia. Myślałam, że się wszystkim stresuje, że mi serce wali jak oszalałe ze stresu – próbowałam nad tym zapanować, bo wiedziałam, że to nie jest dobre dla całej sytuacji. Napisałam do mojej Pani Doktor, kazała przyjechać. Zbadali mnie w szpitalu, byli bezradni, zaproponowali podjechać na SOR, ale stwierdziłam, że skoro oni nic nie są w stanie zaradzić, to na SORZE również tak będzie. Wróciłam do domu. Być może to był mój wielki błąd… może, gdybym pojechała uniknęłabym wydarzeń kolejnych dni… 

Pewnej nocy obudził mnie okropny kłujący ból kolana – myślałam, że to rwa kulszowa. Zaczęły doskwierać mi coraz bardziej różne dziwne objawy. 

Ale żyłam cały czas myślą, że już będę mogła sprawdzić poziom beta HCG. Wszystko bym wtedy przetrwała, żeby się tylko udało! 

UDAŁO SIĘ! Wynik był pozytywny! Może nie były to wymarzone dwie kreski na teście, ale nigdy nie byliśmy z mężem szczęśliwsi. Oczywiście od razu skontaktowaliśmy się z Panią Doktor, żeby pochwalić się wspólnym sukcesem. Poziom beta HCG pięknie rósł, serce naszego malutkiego szczęścia biło jak dzwon!

Ale nie mogło być za pięknie… z dnia na dzień, z nocy na noc było coraz gorzej! Objawy się nasilały. Gdy w końcu wylądowaliśmy na SORZE, usłyszałam tylko, czy ja chce zrobić krzywdę swojemu dziecku? 

Czy ja kiedykolwiek bym chciała to zrobić? Ja chciałam tylko, żeby znaleźli przyczynę, żeby właśnie moje dziecko miała zdrową mamę, która będzie mogła je urodzić. Mogłam cierpieć, nie o to mi chodziło przecież… wróciliśmy do domu nad ranem, mąż został w domu z nami. 

I wtedy wydarzyło się coś najgorszego, czego nie spodziewałam się i znowu te myśli „innym tak, ale nie nam!” 

Nagle poczułam krew… pojechaliśmy do szpitala. Trafiliśmy do naszej Pani Doktor – dobrze było ją wtedy widzieć… zaufaną osobę! 

Serduszko bije! Płakałam i cieszyłam się. Wróciliśmy do domu – odpoczywałam, ale w nocy było coraz gorzej. Z samego rana wróciliśmy na SOR… od lekarza usłyszałam najgorsze słowa jakie można usłyszeć: „Ja tu ciąży nie widzę” 

Myślałam, że udławię się własnymi łzami. Świat się zawalił. Nie było po co żyć, bo ostatnio nawet leżenie na sofie miało sens, a teraz… nic! 

Tak naprawdę nie wiadomo co się stało… W szpitalu usłyszałam, że może „powietrze było złe”… 

nie wierze w to… 

Wiem tylko, że bardzo źle się czułam przez ostatni czas, bardzo chcieliśmy naszego szczęścia i to przysłoniło nam wszystko! 

Pamiętam uczucie, jak zasypiałam i nie wiedziałam, czy się obudzę. Nie życzę nikomu kto ma zaledwie 28 lat takich myśli. Chociaż w tamtej chwili było mi to obojętne. 

Po trzech miesiącach podeszliśmy do kolejnego transferu. Tym razem udanego! Nasze szczęście jest już z nami. Ciąża nie była bez komplikacji, ale była wspaniałym czasem. 

Nasza kochana Nela urodziła się 15.10.2018 roku w Dzień Dziecka Nienarodzonego – nasz Aniołek wrócił do nas! 

Zakończyliśmy ciąże naszym teamem z Panią Doktor, która była z nami od poczęcia do narodzin w tych najważniejszych dla nas momentach. 

Z perspektywy czasu, wszystko się bardzo dłużyło, było trudne i ciężkie. Przeżyliśmy najtrudniejsze chwile w swoim życiu. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że nas to spotka. Ale cieszę się ogromnie, że stawiliśmy temu czoła. Chylę czoła parom, które starają się o dziecko przez wiele długich lat, my w porównaniu do nich staraliśmy się krótko, ale odbiło to nieodwracalny ślad w naszej psychice – bardzo często wracamy myślami do tamtego etapu naszego życia. 

Nigdy nie zobaczyłam 2 kresek na teście i pewnie nigdy nie zobaczę… Mimo, że tulę w ramionach swoją córeczkę i jestem najszczęśliwsza, nigdy nie pogodzę się z tym, że już nigdy nie usłyszę bicia serca kruszynki z listopada. Myślę, że mój mąż również, ale jestem pewna, że jeśli mielibyśmy podjąć decyzje raz jeszcze, podjęlibyśmy taką samą, bo mamy przy sobie osobę, która będzie nas kochać bezgranicznie za nic!

Wszystko dzięki naszej wspaniałej Pani Doktor – naszej przyjaciółce, która już na zawsze będzie głęboko w naszych sercach! 

KOMENTARZ (zgodnie ze stanowiskiem Rekomendacji PTMRiE – Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii):

Niepłodność niewyjaśnionego pochodzenia (nieokreślona, idiopatyczna) jest sytuacją, w której po roku starań nie udaje się zajść w ciążę, mimo regularnego współżycia, gdy rutynowe badania diagnostyczne obojga partnerów nie wykazują uchwytnej przyczyny tej sytuacji. Taka sytuacja może dotyczyć nawet około 20–30% par starających się o ciążę.

Wśród potencjalnych przyczyn niepłodności nieokreślonej wymienia się nieprawidłowości genetyczne lub funkcjonalne komórek rozrodczych i zarodków, pewne zaburzenia genetyczne, których nie można określić na obecnym poziomie dostępnej rutynowo diagnostyki genetycznej, problemy z zapłodnieniem na poziomie komórkowym, zaburzenia funkcji oraz dyskretne anomalie anatomiczne jajowodów (pomimo zachowanej drożności), które mogą zaburzać transport komórek rozrodczych oraz zarodków, zaburzenia implantacji oraz nieprawidłowości immunologiczne. Niestety diagnostyka powyższych nieprawidłowości albo jest kosztowna, albo ma charakter eksperymentalny i nie może być rekomendowana pacjentom w rutynowym postępowaniu w ośrodkach wspomaganej prokreacji, stanowi ona natomiast przedmiot badań naukowych.

Połowa par z rozpoznaną niepłodnością nieokreśloną ma szansę na naturalne zajście w ciążę w drugim roku starań. W związku z tym racjonalne wydaje się zaproponowanie (przy prawidłowej rezerwie jajnikowej oraz wieku <35 lat), aby wydłużyć całkowity okres naturalnych prób do 2. lat łącznie.

Pary z niepłodnością nieokreśloną, które nie akceptują dalszej postawy wyczekującej mogą mieć zaproponowaną inseminację domaciczną.

Jednak w sytuacji, gdy wiek kobiety nie przekracza 35. roku życia, można zaproponować zapłodnienie pozaustrojowe po około 2. latach naturalnych starań o ciążę.

 Jeżeli wiek kobiety przekracza 35 lat, zapłodnienie pozaustrojowe jest postępowaniem z wyboru po roku starań.